Na całym torze
ze Świnoujścia do Szczecina jest sześć pław świetlnych, oczywiście nie
licząc bram. A na całym Zalewie aż trzynaście. Czasem statek płynący torem do Szczecina, lub wychodzący w morze w daleki rejs, spotyka gdzieś na Zalewie małą jednostkę, która przecina mu drogę. Jeżeli oficer wachtowy podniesie do oczu szkła, odczyta na jej dziobie nazwę:
„Stenia". Ta nazwa prawdopodobnie nic mu nie powie. Obojętnie odłoży lornetkę i skieruje wzrok przed siebie, na ciemną konstrukcję bram torowych, wyznaczających bezpieczną trasę dla jego statku. I wcale nie będzie wiedział, że to, aby ta trasa była naprawdę bezpieczna i on, i jego statek zawdzięcza właśnie „Steni". Tej małej przypominającej kuter rybacki
jednostce. "Stenia"
Ze „Stenią" i jej nieliczną załogą,
zetknąłem się w porcie w Trzebieży.
Dzień był raczej pogodny, ale nad Zalewem wiał silny wiatr i
wszystkie łodzie rybackie stały w porcie, tuląc się do nabrzeży
swoimi żółtymi burtami, niby wystraszone kaczątka szukające opieki
u boku mamy-kaczki. Jedynie „Stenia" szykowała się do wyjścia
z portu. Człowiek na pokładzie w granatowych drelichach zwijał zdjętą
przed chwilą z pachołka cumę, silnik pomrukiwał na małych obrotach,
pracując jeszcze na jałowym biegu.
- Idziemy sprawdzić światła pławy na zakręcie Mańków -
odpowiedziano na moje pytanie.
Zabrałem się z nimi. „Stenia" odsunęła się od nabrzeża do tyłu, dziób jej zwrócił
się w kierunku wyjścia z portu i wtedy mechanik dał: „cała naprzód".
Załogę jej stanowią cztery osoby: kapitan
Wojciech Parada, mechanik Henryk Jasiek, mechanik |
|
gazowy Michał
Ziarkiewicz i marynarz Jan Lorenc Oczywiście jest to jedna zmiana -
ta, którą osobiście poznałem. Bo „Stenia" - jednostka
hydrograficzna Gdyńskiego Urzędu Morskiego, bazująca w Trzebieży,
pełni swą służbę bez przerwy dniem i nocą. |
Pława obecnie zasilana bateriami
słonecznymi |
Do zadań tej jednostki należy: obsługa toru wodnego Szczecin-Świnoujście,
obsługa świateł nawigacyjnych na bramach i pławach, obserwacja i opieka
nad wszystkimi pławami na torze wodnym, przeprowadzanie dwa razy do roku:
wiosną i jesienią pomiarów głębokości toru wodnego.
Wyliczanie wszystkich tych zadań brzmi bardzo zwyczajnie i wszystko to wygląda
bardzo prosto. Ale w praktyce...
Jedynie brama znajdująca się najbliżej Trzebieży posiada światła
elektryczne. Wszystkie inne bramy i pławy mają światła gazowe.
- Do każdego takiego miejsca trzeba, co jakiś czas dowozić butle z
acetylenem. Zabrać opróżnione, wstawić nowe - opowiadają ludzie z załogi
„Steni". - Czasem się palnik zakoksuje. Wtedy światło gaśnie.
Trzeba wejść na latarnię, albo pławę, oczyścić palnik, zapalić na nowo
światło. Gdy jest cisza, Zalew spokojny, to sprawa prosta. „Stenia”
dobija i robi co do niego należy. Jeżeli jednak jest taka pogoda jak dziś...
A bywa i gorzej...
Patrzę przez okno sterówki
Zalew wygląda jak najprawdziwsze, wzburzone morze. Cała jego powierzchnia
zryła się pod podmuchami wiatru. W ruchliwe, pędzące gdzieś pagóry,
poprzedzielane głębokimi, ciemnymi bruzdami. Chociaż niemal bez przerwy świeci
słońce, woda jest ciemna, jakaś brudno-szara.
Podłoga sterówki, coraz to unosi się płynnym ruchem do góry, by później
uciekać spod nóg gdzieś w dół. Potem nagły, zdradliwy przechył na burtę
i znów powolne, płynne wydźwigiwanie się na grzbiet następnej fali. Każdy
z nas, aby ustać, musi się czegoś trzymać.
- Najgorzej jest zimą. Wtedy do wszystkiego dochodzą jeszcze lody, zawieje
śnieżne, mróz... A przecież jest pogoda, czy jej nie ma, światła
skontrolować trzeba codziennie.
- Jak często to robicie?
- Raz dziennie o godzinie 10-tej. Oczywiście nie jesteśmy w stanie każdego
dnia skontrolować wszystkie. W każdym jednak razie, każde światło jest
sprawdzane, co najmniej raz w tygodniu.
- Do nas należy też kontrola pław - dorzuca kapitan Parada.
- O, proszę spojrzeć -wskazuje na tylne okno sterówki. Leci się środkiem
toru i wtedy widać, czy pławy są na swoim miejscu. Jeżeli nie, trzeba
podejść i ściągnąć tam, gdzie powinna być.
- Czasem we mgle, zdarza się, że jakiś statek wejdzie na pławę -
podejmuje mechanik gazowy. Nieraz pława zatonie po takim zderzeniu. Wtedy
szukamy jej przy pomocy echosondy. Potem trałuje się dno by ją, zahaczyć
liną, a następnie wydobywa się na pokład przy pomocy bomu. To nieraz jest
piekielnie żmudna robota.
Jeszcze gorzej jest z mierzeniem głębokości toru. Chodzi się wtedy tam i
nazad na małym gazie w poprzek toru. Od skraju do skraju i napowrót to samo.
Echosonda wykreśla obraz dna, ale my nie mamy nic do roboty. Najwięcej czasu
zajmuje wymierzanie dna na zakręcie Mańków. Tam trzeba kilkanaście razy
obracać tam i nazad, aby objąć pomiarami całe kolano zakrętu. Kręćka można
dostać... .No tak, ale... Pomiary trzeba wykonać, aby wiadomym było jaki
jest stan toru, który przecież jest stale zamulany i który stale trzeba
bagrować.
- Do nas należy też konserwacja wszystkich pław i bram. Latarnie na przykład
trzeba malować. „Stenia" dowozi rano malarzy, potem ich zabiera na ląd.
Ale bywa i tak, że tymczasem pogoda się psuje, zrywa się sztorm.
Brama
torowa
|
Malarzy trzeba zabrać wcześniej. I trzeba dobić do
latarni, chociaż wiatr, chociaż fala rzuca statkiem, chociaż każdy
nieostrożny manewr może spowodować awarię.
- Widać już nabieżniki Mańków - odzywa się kapitan. Zaraz będziemy
przy pławię.
Marynarz Lorenc i mechanik gazowy Ziarkiewicz wychodzą ze sterówki.
Przedtem jeszcze opuszczają paski swych czapek pod brodę. Inaczej
wiatr mógłby je porwać.
Za sterem staje sam kapitan, obok niego mechanik.
Wprost przed nami widnieje ciemna smuga zadrzewionego brzegu. Na tle szarego
nieba widać wyraźnie znaki nabieżników, ku którym prowadzi po wodzie
dwuszereg, podskakujących na falach pław. Jedna, z nich po prawej burcie,
jest większa od innych, wyróżnia się metalową, ażurową konstrukcją, na
szczycie, której umieszczona jest latarnia. Na dziobie „Steni" marynarz i mechanik
gazowy stoją przy prawej
burcie. Fala utrudnia jednak podejście do pławy. |
„Stenia" chybocze się
z burty na burtę, unosi w górę to znów znienacka, opada w dół. Podobnie
pława. Jeden nieostrożny ruch kołem sterowym i może nastąpić awaria. Kapitan Parada kładzie ster na lewą burtę. |
- Spróbujemy podejść pod falę - mówi.
„Stenia" znów robi zwrot Tym razem w prawo. Jej dziób niby lemiesz pługa
rozcina idące jedna za drugą fale. Kołysanie jest nieco mniejsze, nie rzuca
już na boki. Podchodzimy do samej niemal pławy. Teraz widać wyraźnie błyskający co
jakiś czas zielony wężyk.
- W porządku. Światło pali się.
Mechanik gazowy przechyla się nad nadburciem. Szykuje się do skoku na pławę.
Kapitan Parada protestuje jednak:
- Nie pozwalam - mówi stanowczo. - Fala za duża. Nie ma się co narażać.
- Sprawdziłbym ciśnienie gazu.
- Nie. Światło jest dobre? Znów zwrot na lewą burtę. Zawracamy.
- A gdyby światło się nie paliło? - pytam.
- A... wtedy co innego. Wtedy musiałby skakać. Bo światło musi się palić.
„Stenia" idzie teraz niemal wprost pod falę. Jej dziób unosi się raz
po raz ku górze, a kiedy opada w dół, rozbryzgi wody zlewają cały pokład,
sięgając nawet do szyby sterówki. Po paru minutach szyba jest tak mokra, że
poprzez strużki ściekającej wody prawie nic nie widać. Trzeba uruchomić
szybę wirującą.
Schodząc już z toru w kierunku portu w Trzebieży, minęliśmy jakiś statek
idący do Szczecina. Ludzie na jego pomoście spokojnie pełnili wachtę.
Wiedzieli, że trasa toru oznaczona jest bramami i pławami, wiedzieli, że
nie zagraża im tutaj żadna niespodzianka. Nie wiedzieli tylko, że to
poczucie bezpieczeństwa zawdzięczają mijającej ich małej jednostce i jej
załodze.
|